4. 17-11-2011, Hanoi

Jak się okazuje - Człowiek może znieść dużo.. Nawet tak długą podróż.
O 6:45 lądujemy na lotnisku w Hanoi. Sprawy organizacyjne przebiegają dość sprawnie i już po kilkudziesięciu minutach wychodzimy "na wolność" ;)

Pierwsze widoki - dość egzotyczne - dają nadzieję na to, że cały wyjazd będzie podobny.
Już wcześniej - jeszcze w Polsce - zarezerwowaliśmy sobie transport z lotniska do hotelu. Koszt 20 USD za samochód. Nie byliśmy pewni jak będzie na miejscu i czy nikt nas po tak długiej podróży nie będzie chciał naciągnąć. Stąd woleliśmy się przygotować :)
Ruszamy do hotelu. Podróż trwa około pół godziny. Może dłużej. Już nie pamiętam. Po drodze zauważamy, że jest mgła. Mamy cichą nadzieję, że to tylko tak z rana, że będzie lepiej. Musi być lepiej.
Co nam się rzuca w oczy to ogromne ilości wszelkiego rodzaju jednośladów na ulicach. Szybko się do tego przyzwyczaimy ;)




Dojeżdżamy do hotelu. Hotel (a raczej hostel) - Green Street położony na Starym Mieście. My, Polacy, mamy nieco inne wyobrażenie o Starym Mieście. Ale cóż, całe życie Człowiek się uczy ;)
To jest Starówka, a na czwartym z kolei zdjęciu nasz hotel. Wąski, co nie? :)







Sam hotel dość skromy, w cenie śniadanie, strasznie strome schody z poręczami na wysokości moich kolan ;) Ale jak na Stolicę i na Starówkę - tani. Cena pokoju dwuosobowego to 21 USD za dobę.
Na pokoje czekamy jakieś 2 godzinki. Szybki prysznic, przebieranko, kawa w pokoju i w trasę. Nie można tracić ani chwili, każda minuta wyjazdu zaplanowana "po kokardkę" ;)
No więc idziemy, niewyspani ale pełni wrażeń, jakie spodziewamy się za chwilę przeżyć.
No i pierwsze co nas zatrzymuje, to ruch na drodze. Jak się okazało to co widzimy tutaj to pikuś w porównaniu z tym, co będziemy widzieli dalej, ale precyzja, z jaką poruszają się motorbajki powala :)

Taaa...... Tu miał być filmik. Wczoraj zapuściłem go na noc, żeby się ładował i nie dał rady. A nie potrafię go zmniejszyć. Póki co będzie bez filmiku, jak coś wymyślę, to go wkleję później...
Póki co wkleję zdjęcie z ulicy, które jednak nie oddaje tego całego zamieszania...

A przecież przez takie ulice trzeba czasami się przedostać. Światła tu raczej nie występują a jak już są to - jak to powiedział Znajomy Łukasz z Sajgonu - są raczej sugestią niż obowiązkiem ;) Tajniki tego jak się zachowywać podczas przechodzenia przez ulice poznamy dopiero za kilkach dobrych dni. Póki co musimy sobie radzić ;)
Pierwsze nasze kroki kierujemy nad jezioro Hoan Kiem. Przez te jezioro, mostkiem Wschodzącego Słońca dostajemy się do Pagody Ngoc Son. Fajnie tam :) Po drodze widzimy dużo ładnie ubranych miejscowych Dziewoj. Jak się później okazuje, tego dnia w Wietnamie było jakieś święto, a te ich stroje zakładane są właśnie na specjalne okazje. Zdjęć kolorowych dziewczyn jeszcze trochę będzie :)




(wjazd do Pagody: 10tys. dongów)

Jeziorko i wysepkę mamy za sobą.
Tuż obok znajduje się teatr kukiełek wodnych, do którego udamy się wieczorem, ale już teraz kupujemy bilety. Oczywiście miejsca dla VIPów - po 100 tys dongów (5USD) :)

Później - przed wejściem - dopłacimy jeszcze po dolarku za możliwość robienia zdjęć...

Dziewczyny pięknie rozrysowały plan "spacerku" na dzisiaj więc nie ma problemu z tym, co mamy jeszcze zobaczyć. Kolejny punkt programu to katedra św. Józefa. Ponieważ jeszcze pod koniec XVII wieku papież Innocenty XI ustanowił patronem Wietnamu i sąsiednich krajów opiekuna Jezusa - św. Józefa, stąd też pomysł, aby nowa katedra była pod jego wezwaniem. Uroczystości związane z inauguracją świątyni odbyły się w Boże Narodzenie 1887 r.
Katedrę oglądamy tylko z zewnątrz:

Katedra katedrą, ale fajnie się dzieje w okolicy... Ludzie siedzą sobie w typowych na wietnamskie warunki knajpkach:


Para Młoda. Takich par podczas naszej podróży spotkamy jeszcze sporo. I chyba nie chodzi o to, że oni się pobierają. Wygląda na to, że są to tylko sesje zdjęciowe, bo zawsze towarzyszy im fotograf i pomocnik, którego zadaniem jest ustawianie Młodych do zdjęcia...


No to idziemy sobie dalej. Wszystko co widzimy po drodze jak na razie jest bardzo egzotyczne, więc aparaty nie odpoczywają. Pstryk tu, pstryk tam ;) Oczywiście każde ujęcie w minimum czterech odbitkach, bo każdy z nas ma swój aparat i każdy fotografuje to samo... Dla nas widoki egzotyczne, a dla miejscowych, którzy nas obserwują, pewnie zabawne. Jak czwórka niesłychanie białych ludzi robi zdjęcia takim codziennym przecież widokom ;)


Pani pączki smaży :)


I tak oto dochodzimy do Świątyni Literatury.
UWAGA!!! WAŻNE!!!! Fragment poniżej (dot. świątyni Literatury) był napisany czcionką w kolorze czarnym. Jako że kopiowałem go z Wikipedii miał pewnie jakieś swoje ustawienia i nie mogłem zmienić jego koloru na biały. Bardzo się to nie podobało Agacie i Żanecie. Bo się źle czyta czarne a brązowym.... Dla świętego spokoju więc zmieniam na żółte. Mam nadzieję, że już lepiej się będzie czytało. A przecież nie mogę tak do końca Kobitom ustąpić, bo wyjdzie żem pantoflarz... Więc będzie żółty i BASTA!!!
ps. czy dałem już poznać kto tu jest "głową rodziny"? ;P

Cytując Wikipedię: Świątynia Literatury (viet. Văn Miếu), kompleks budynków w Hanoi powstały w 1070 jako świątynia, ufundowany przez króla Lý Thánh Tônga z przeznaczeniem na uczelnię kształcącą urzędników państwowych zgodnie z zasadami konfucjanizmu. Świątynia była wielokrotnie rozbudowywana pomiędzy XV a XVIII wiekiem. obecnie teren świątyni o kształcie prostokąta odgrodzony jest murem od miasta. Zabudowa zaplanowana została zgodnie z klasycznymi zasadami chińskimi - wzdłuż głównej osi położone są kolejne dziedzińce i bramy. Pierwsza, bogato zdobiona brama, położona jest jeszcze przed murami świątyni. Po wejściu na teren świątyni droga wzdłuż drzew i sadzawek prowadzi do pawilonu Khuê Văn Các, którego drewniana, wsparta na czterech kamiennych filarach i pomalowana na czerwono fasada jest jednym z charakterystycznych elementów Hanoi (stanowi też logo lokalnej telewizji).
I właśnie tu w tej świątyni spotykamy bardzo dużo fajnie ubranych Dziewczyn i Chłopaków, o których wspominałem wcześniej....



Po jakimś czasie orientujemy się, że my robimy im zdjęcia z ukrycia, ale oni nie pozostają dłużni - też nas "obpstrykują".. No i wszyscy są zadowoleni :)

Ta książka to z żywych kwiatów



I żeby nie było, że w świątyni to tylko Dziewczyny to i świątynie pstryknąłem ;)








Ładne tam mają świątynie, prawda?
Wejście do świątyni Literatury 10 tysiaków, czyli pół dolara
Nie ma lekko. Padamy na... twarze, ale trzeba iść dalej....

My idziemy, a miejscowi żyją własnym życiem. Takim to dobrze...

 :)

Kolejny punkt - wcale nie tak blisko położony to Pagoda na jednej kolumnie.
Ze strony abcwietnam.pl: Pagoda Jednej Kolumny (Chùa Một Cột) została zbudowana w 1049 roku przez cesarza Lý Thái Tông. Za wzór konstrukcji świątyni posłużył kwiat lotosu. Ta forma wzięła się, według legendy, ze snu bezdzietnego cesarza Lý Thái Tông: śnił on o boginii Quan Âm, która przepowiedziała mu syna – ujrzał dziecko siedzące na kwiecie lotosu.Przepowiednia bogini spełniła się, a wyrazem wdzięczności cesarza było właśnie wzniesienie świątyni Chùa Một Cột.





Wiem... Dużo tego... Ale niestety to jeszcze nie koniec dnia.. Powiedziałbym - ten dzień wydaje się nie mieć końca. A my twardo zwiedzamy. Przecież program napięty, nic pominąć nie można, a drugi raz do Hanoi się nie wybieramy... Więc... Idziemy....
Co tym razem? Mauzoleum Ho Ci Minh. Jak to napisali na abcwietnam.pl:
Mauzoleum „Wujka Ho” (Bác Hồ), jak pieszczotliwie nazywają swego przywódcę Wietnamczycy, znajduje się na placu Ba Đình. Zwiedzający i czciciele Hồ Chí Minha mogą tutaj zobaczyć jego zabalsamowane zwłoki. Do wejścia do mauzoleum ustawia się zawsze długa kolejka.
Na szczęście jak my tam byliśmy - nie było kolejki, bo zwłoki było konserwowane. Na szczęście... Więc oglądamy ją z zewnątrz, na chwilę zatrzymujemy się podziwiając defiladę. Tu znowu miał się znaleźć filmik. Ale dzielnie zastąpię go zdjęciami :)





Nie, nie .. To dalej nie koniec. Przecież od Mauzoleum już całkiem blisko do muzeum czy tam rezydencji.. Czyjej? Ho Chi Minha oczywiście. Tu wszystko jest Ho Chi Minha....
O rany... Królestwo bym oddał, żeby sobie chwilę poleżeć... Odpocząć... Ale nie.. My idziemy. Zwiedzamy....






I żeby to za darmo było.... Nie.. Trzeba płacić.... Bilet wstępu - nie pamiętam. Chyba jakoś około 60 tys. dongów. Nieważne ile... I tak nie warto.... Żartuję. To przez te zmęczenie po podróży ;)
O, Agata mówi, że kosztowało to nie 60, a 25 tys. I co z tego, że tak mało... I tak przepłaciliśmy ;)

Ale nawet oglądanie takich atrakcji nie dodaje Człowiekowi sił.. Męska decyzja i... bierzemy taxi, żeby wrócić w okolice hotelu.. Niektórzy z nas - wiecznie podejrzliwi o to, że ktoś próbuje nas oszukać - boją się, że taksówkarz wydłuża trasę... Mi już wszystko jedno. Po kilku minutach jesteśmy na starówce. Koszt taxi - 50tys. dongów (2,5 dolara). Ale nieważne - gotowy byłem za tą taksówkę zapłacić każde pieniądze. Byleby już nie chodzić...

Osoby, które mnie znają, dziwią się pewnie, że nie pisałem dotychczas nic o jedzeniu i o piciu. Wiecie zapewne, że jeść i pić to ja lubię. Nie pisałem nie dlatego, że zapomniałem. po prostu do wieczora nic nie jedliśmy. Bo przecież zwiedzać trzeba było!!!
Ale w końcu przyszedł czas i na to :)))
Pierwsze sajgonki. I pierwsze piwo. jak je zamawiałem to nie wiedziałem, że stanę się ich fanem. Porcja sajgonek 50tys. dongów, piwko 25 tys... Szybki kurs jedzenia pałeczkami i już jest fajnie :)


Na jedzenie nie ma zbyt dużo czasu, bo przecież czeka nas jeszcze teatr kukiełek wodnych. To chyba wietnamska tradycja te teatrzyki, bo podobne są w każdym większym mieście. Mi wystarczy ten jeden.. Godzina 18:30 i zaczyna się przedstawienie...







Wrażenia z teatrzyku? Świetne. Tylko przestrzeń na kolana była zbyt mała, żeby można było wygodnie tam pospać. Byłem dzielny. Mam nadzieję, że nie chrapałem...
Na szczęście do hotelu nie było zbyt daleko.
Tak minął dzień. Drugi dzień podróży, pierwszy w Wietnamie. Nie pamiętam nawet jak i kiedy zasnąłem. Najważniejsze, że zdążyłem się umyć. A, było chyba jakieś piwo czy herbata w pokoju, też dałem radę.
Dobranoc, jutro jedziemy na Ha Long Bay...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz