6. 19-11-2011, Hue

Obawiałem się, że noc w pociągu nie będzie należała do moich ulubionych. Myliłem się. Zmęczenie i polska wódka czynią cuda. Spałem jak niemowlę. Przebudziłem się dopiero rano, gdy pociąg zatrzymał się na jakiejś stacji. Postój około pół godziny, podczas którego można było m. in. zaopatrzyć się w pożywienie.



Było to jakoś ok. godz. 8.00. Później znowu spanko i około godziny 11.30 dotarliśmy do Hue. Wysiadała chyba większość pasażerów tego pociągu więc nietrudno było się zorientować. Gdybyśmy przespali stację, można było jechać dalej do Sajgonu. Pewnie kolejne 12 godzin ;)
No więc wysiadamy, po chwili zastanowienia wybieramy taksówkę w naszym ulubionym, zielonym kolorze i jedziemy do hotelu.
Koszt taxi - 30tys. dongów (1,5 dolara)
Cel jazdy - Original Binh Duong 1 Hotel 2*
Cena hotelu za pokój dwuosobowy za dobę to 13 USD. Tak, nie pomyliłem się. Hotel nieco na uboczu, ale całkiem rozsądny. W każdym pokoju komputer z internetem. Nasz akurat nie działał, ale intencje się liczą :)
Trochę na pokoje czekamy, ale dzięki temu mamy okazje porozmawiać z pewną Polką, która przywracam nam wiarę w samotne podróżowanie. Otóż bardzo sympatyczna Pani, w wieku prawie podobnym do mojego. Podróżuje samotnie. Wykupiła tylko bilety lotnicze, w Wietnamie zamierza być 7 tygodni. Jedzie sobie od miasta do miasta, jak jej się znudzi - rezerwuje sobie kolejny hotel przez internet i jedzie dalej. Brawo, proszę Pani. Skoro Pani może to i ja na przyszłość będę bardziej odważny! Tyle o poznanej Pani.
 Pokoik teraz, widok z zewnątrz później.

W hotelu tylko się przebieramy, poranny prysznic bo w pociągu nie było. Tuż obok hotelu bardzo sympatyczna i tania knajpka. Nina's Cafe. Wybieramy się tam na późne śniadanie/wczesny obiad. Przykładowy zrzut menu. Przypominam - 1 dolar to 20tys ichniejszych dongów:


Tu też po raz pierwszy ma okazję spróbować wietnamskiej kawy, o której sporo się naczytałem przed wyjazdem z Polski. Po wypiciu kawy pojawia się kolejny cel - kupić te filterki, bo kawa była po prostu nie z tej ziemi :)

To białe na dnie, którego teraz nie widać to skondensowane, słodkie mleko. Dotychczas nie lubiłem słodkiej kawy. Teraz - i owszem.

Na zdjęciu poniżej - zupa ze szparagów - pycha! Cena zupy - 25 tys. VND

 I oczywiście sajgonki. Tym razem z rybą. Cena za porcję 35 tys. VND. Piwo w tej knajpce to 15 tys.

Jedzenie i ceny były tak dobre, że będziemy tam jeszcze ze dwa razy zanim wyjedziemy jutro z Hue.
Jemy szybko, wynajmujemy taxi i ruszamy w drogę. Do końca dnia będziemy poruszali się ta taksówką, przy kolejnych punktach programu Pan będzie na nas czekał i następnie wiózł dalej. Koszt wynajęcia takiego samochodu to 450tys. czyli nieco ponad 20 dolców. Za 4 osoby. Na osobę 5 dolców. Chyba niedrogo za kilka godzin jeżdżenia, co?

No więc pierwsze co, to jedziemy do grobowców Tu Duc. Wstęp do grobowców - 55tys.
Tu Duc znajduje się w wąskiej dolinie 8 km od Hue (okolice wsi Duong Xuan Thuong), TU Đức Tomb jest jednym z najpiękniej zaprojektowanych kompleksów grobów dynastii Nguyen. Osadzony w bujnym sosnowym lesie jest miejscem wiecznego spoczynku cesarza TU Đức (1848/83), najdłużej panującego cesarza dynastii Nguyen. TU Đức zaczął planować i budować swój grobowiec długo przed swoją śmiercią. Za życia używał więc kompleksu jako miejsce zadumy dla niego i jego licznych żon i nałożnic. Mądrze napisane ;)
Kilka zdjęć z Tu Duc












W Tu Duc spędzamy jakieś 2 godzinki, po czym jedziemy do Pagody Thien Mu. Jest to Pagoda wzniesiona w 1601r. nad brzegiem rzeki Suong Huong (Rzeka Perfumowana). Jest jedną z najpiękniejszych i najstarszych budowli sakralnych w Wietnamie.








w końcu dowiedziałem się, jak się "produkuje" bonsai :)



Dość zabytków na dzisiaj. Powrót do hotelu, trochę spacerku nocnego po mieście po czym kolacja w zaprzyjaźnionej już Nina's Cafe. Czuć, że przed nami byli Polacy, bo Pani podając mi poniższe piwo powiedziała, że jest to "Slim Beer" :)


Ciekawe jedzonko zamówiła sobie Agata. Na trawie cytrynowej obsmażone mięso, podane z kiełkami i warzywami

następnie mięsko i warzywka zawija się w ryżowym papierze...

...wyciąga "zawleczkę", macza w sosiku i gotowe....

Ja zamówiłem kaczkę w bambusie. Do końca nie jestem przekonamy, że była to rzeczywiście kaczka. Humor poprawił mi się, gdy z zaplecza wybiegł piesek, którego znałem z porannej wizyty a którego nie widziałem od momentu zamówienia "kaczki"... Tak czy owak - nie smakowało mi. I chyba była to jedyna potrawa, która mi w Wietnamie nie smakowała....


Potwierdzeniem mojego domysłu, że "nasi tu byli" była naklejka, którą odkryłem na lodówce :)

Do hotelu było blisko.. W końcu cała noc przespana w łóżku...
Dobranoc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz