5. 18-11-2011, Hanoi - Ha Long Bay - nocny pociąg do Hue

Piątek, 18.11.2011r.
Dokładnie tydzień wcześniej (11.11.11) w Szwajcarii ogłoszono listę nowych Siedmiu Cudów Natury. Jako rodowity Warmio-Mazurak kibicowałem oczywiście Mazurom. Niestety (a może i stety) Mazury do finałowej siódemki się nie zakwalifikowały. Ale gdy poznałem listę finalistów pierwsze co mi w oko wpadło to Ha Long Bay. "Przecież będę tam już za tydzień" - pomyślałem wtedy.
No i i dzisiaj właśnie jest ten dzień, kiedy zobaczę tę zatokę.
Wycieczkę na Ha Long wykupiliśmy jeszcze z Polski, na stronie biura Sinh Tourist.
Koszt wycieczki - około 25USD za osobę.
W Sinh Tourist mieliśmy wykupione zarówno wszystkie wycieczki na miejscu, jak i przejazdy w Wietnamie i Kambodży - i autokarowe i pociągiem. To wszystko zarezerwowane jeszcze w Polsce.
No ale wracam do Ha Long.
Wyjazd spod hotelu mieliśmy zaplanowany jakoś ok. godz. 8.00. Trochę oczekiwania, trochę nerwów, że o nas zapomnieli. Niepotrzebnie. Z opóźnieniem, ale jednak nas odbierają :)
Czekając na busa oczywiście pstrykamy :)




W końcu jedziemy. W busie kilkanaście osób. 5 osób koloru białego. Nasza czwórka i jeden Pan z USA. Poza tym kolor raczej miejscowy, ale towarzystwo międzynarodowe. Są ludzie z Korei, z Japonii chyba, Nowa Zelandia. Generalnie - tamte rejony. To my tutaj jesteśmy egzotyczni a nie oni. Ale nic. Generalnie jest wesoło. Momentami wątpimy w naszą znajomość angielskiego, ale to chyba nie nasza wina tylko naszego przewodnika, który mówi po angielsku w sposób zrozumiały tylko dla ludzi o żółtym odcieniu ;)
Po drodze jakieś obowiązkowe zakupy, jak to na tego rodzaju wycieczkach...




I po jakimś czasie jesteśmy nad zatoką. Jest mgła, z brzegu nie zapowiada się, że będzie to coś fajnego. Siadamy na naszą łódkę. Za wycieczkę w naszym biurze zapłaciliśmy nieco drożej niż w innych biurach. teraz porównując nasz stateczek z innymi wiemy, że było warto :)
Wypływamy w morze.
Bilet na Ha Long Bay - 40tys. VND.


Ludzie pływają też na takich łódkach. Nasza jest bardziej okazała, później znajdę jej zdjęcie.


po jakimś czasie widzimy już pierwsze, na razie niepozorne skałki.


nie tylko my fotografujemy...

pierwsze jaskinie. Na razie oglądane tylko z pokładu naszego stateczku





 Pływający sklep owocowo - warzywny :)

też sklep z owocami. Morza.


 sklep z napojami


W trakcie rejsu na pokładzie serwują nam posiłek. W cenie wycieczki. Napoje dodatkowo płatne.


Po obiadku kolejna atrakcja. Przesiadamy się na kajaki. Są takie miejsca, w które nasz statek nie wpłynie. Początkowo chcemy rezygnować z tego kayakingu. Dobrze, że tego nie zrobiliśmy, bo byśmy żałowali.

Dzięki temu że siedzimy na kajakach, możemy podziwiać widoczki podobne do tych.





Można pływać kajakiem. A jak komuś nie chce się wiosłować - można wynająć łódkę z Panią, która zrobi to za nas. My nie jesteśmy leniwi - wiosłujemy sami... :)

Na zatoce jest mnóstwo takich jak te poniżej platform. Na każdej z nich domek, mamusia, tatuś, dzieci, piesek. Dosłownie jak u nas w wiejskich zagrodach ;)





Tylko u nas na wsi łatwiej się dostać do sąsiada. tu trzeba sobie powiosłować ;)

Wracamy na łódkę i ruszamy w dalszy rejs

Wnętrze naszej łódki


te skałki, przynajmniej niektóre z nich, mają swoje nazwy. Ta miała. Nie pamiętam jaką...

A te to były całujące się coś tam... Pisałem o tym, że angielski naszego guide'a był zrozumiały tylko dla wybranych...


Dopływamy do jaskiń. Podobnie jak skałki, mają swoją nazwę, której nie pamiętam :)
Przy wejściu tablica informująca o tym, że Ha Long brało udział w konkursie na 7 nowych Cudów Natury.

Wnętrze jaskiń jest podświetlone sztucznym światłem. Może to i trochę takie dyskotekowe, ale fajnie wygląda...



tu odrobina naturalnego światła





Fajnie tam wewnątrz, ale duszno jak jasna cholercia. Z radością więc pojawiamy się na powierzchni ziemi  :)

A to nasza łódka z zewnątrz







Kiedy wracamy, zaczyna zachodzić słońce. Jak fajnie, że te współczesne aparaty robią zdjęcia pod słońce :)




Tyle Ha Long.
W drodze powrotnej znowu postój na zakupy. Mnie interesuje - jak zwykle - jedzenie. Czegoś takiego jeszcze nie jadłem. Hot dog z jajecznicą. Parówka też była. Pani przecinała ją nożyczkami. Wzdłuż. Nie wiem dlaczego nożyczkami. Obok leżał nóż. Smak niezapomniany i koniecznie do odtworzenia w domu. Koszt: 40 tys. dongów (2USD)

Nie pisałem nic wcześniej, ale podczas podróży mieliśmy nieco nerwa. Wg rozpiski powrót do Hanoi miał nastąpić około godz. 17.30. My do godz. 21.00 musieliśmy w biurze podróży odebrać bilety PKP ;) a o 23.00 wsiąść do pociągu niebylejakiego do Hue. Już w autobusie na Ha Long Pan powiedział, że najczęściej to oni wracają znacznie później, nawet po 23-ciej. Ciepło nam się zrobiło...
Na szczęście aż tak późno nie wróciliśmy .W Hanoi byliśmy ok. 21-szej. Przewodnik zadzwonił do biura, żeby na nas z tymi biletami poczekali. Poczekali.
Po co to piszę? Nie planujcie sobie w Azji niczego na styk. Lepiej zwiedzać nieco wolniej ale mieć ten komfort, że wszędzie się zdąży.
Ale OK, z biletami poczekali. Odebraliśmy je w biurze (koszt na jedną osobę to 41USD). Później prawie biegiem do hotelu po walizy, zamówienie taxi i dawaj na dworzec. Koszt taxi 50 tys. dongów.
Uff... Zdążyliśmy. Mieliśmy jeszcze coś zjeść, ale wszystko pozamykane więc zaopatrzyliśmy się w chleb. Resztę mieliśmy ze sobą. Mówię o kabanosach i wódce z Polski.
A to dworzec od środka

tu z zewnątrz

nasz pociąg

Warunki całkiem komfortowe :) Jechaliśmy w przedziale czteroosobowym. Można było taniej w 6 osobowym, a jeszcze taniej na siedząco, ale komu by się chciało.. W końcu Paniska są na wakacjach, co nie? ;p

i wspomniana imprezka :)

Pociąg wyruszył punktualnie o 23.00. Chwilę posiedzieliśmy, posłuchaliśmy muzyczki z komórek i w kimono.
I znowu spanie kamiennym snem.
Jednak te azjatyckie klimaty mi sprzyjają...
A może pochłonięte procenty?
Nieważne...
Dobranoc

Brak komentarzy: