8. 21-11-2011, Hội An - Mỹ Sơn - Hội An

Zanim przejdę do dalszego opisywania naszej podróży, zatrzymam się na trochę przy miasteczku Hoi An, bo moim zdaniem jest tego warte.

W Wikipedii napisano:
Hội An − niewielkie miasto w środkowym Wietnamie, w prowincji Quảng Nam, dawny portugalski port morski i faktoria handlowa Faifo, położony ok. 30 km na południe od Đà Nẵng. W 1999 r. miasto zostało wpisane do rejestru zabytków światowego dziedzictwa UNESCO.
Port został założony prawdopodobnie pod koniec I tysiąclecia p.n.e. przez żeglarzy austronezyjskich zasiedlających wówczas wschodnie wybrzeża Indochin i z czasem stał się największym portem kontrolujących tę część morskiego szlaku jedwabnego. Port jest położony w ujściu rzeki Thu Bồn i był ściśle związany ze Świętymi Ziemiami Amarawati − ośrodkami państwowości Czamów, położonymi w górze rzeki. Po zajęciu Amarawati przez Wietnamczyków port odgrywał nadal główną rolę w życiu gospodarczym kraju, aż do czasów kolonialnych, kiedy ustąpił pierwszeństwa Đà Nẵng.
W XVI w. Hội An (Hội An Phố − "miasto bezpiecznego lądowania") stało się jednym z najważniejszych portów na morzu Południowochińskim. Osiedlali się tu przedstawiciele kupców chińskich, japońskich, a później również europejskich. Pozostał po nich unikalny układ miasta z tamtych czasów oraz domy i świątynie. Do najcenniejszych zabytków należy tzw. Most Japoński, zbudowany przez przybyszy z Japonii, jedyny na świecie kryty most ze świątynią buddyjską.
W latach dziewięćdziesiątych władze miasta postanowiły pozbyć się starych, zagrzybionych budynków w centrum i w ich miejsce wybudować bloki mieszkalne. Projektowi sprzeciwił się Kazimierz Kwiatkowski kierujący pracami konserwatorskimi w pobliskim Mỹ Sơn. Za namową Kwiatkowskiego centrum odrestaurowano i przystosowano do ruchu turystycznego. Obecnie Hội An jest jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc w Indochinach. Wg przewodnika „Lonely Planet” jest to jednocześnie jedno z najbardziej urokliwych i przyjaznych turystom miejsc w regionie.

Miasteczko jest piękne. Na swój sposób. I fajny klimat tam panuje. Jeśli będziecie kiedyś w Wietnamie po prostu nie można tam nie być. Pod koniec opisu dzisiejszego dnia będzie jeszcze trochę zdjęć z Hoi An, póki co powracam do poranka dnia 21.11.2011r.

Wstaliśmy jakoś przed siódmą. Śniadanie i o ósmej wyruszamy spod hotelu na wycieczkę do My Son.
Przed wyjazdem pstryk hotelu z zewnątrz


I ruszamy na wycieczkę do My Son. Podobnie jak pozostałe wycieczki zakupiona w The Sinh Tourist, koszt wycieczki w wersji autobus plus łódka to 8 dolarów plus bilet wstępu 60 tys. dongów.
Wg Wikipedii:
Mỹ Sơn − zabytkowy kompleks świątyń hinduistycznych na Południowym Wybrzeżu Centralnym w Wietnamie. Współcześnie opuszczony i częściowo zrujnowany, stanowi pozostałość po istniejącym tu, w okresie między IV a XV wiekiem n.e., sanktuarium religijnym Czamów. W 1999 r. Mỹ Sơn zostało wpisane na listę zabytków światowego dziedzictwa.

Generalnie historia tego miejsca jest bardzo ciekawa, między innymi to, że podczas wojny wietnamskiej stacjonowały tam wojska Viet Kongu, a kompleks został mocno zniszczony przez naloty amerykańskie w 1969. Ale za dużo by się tu rozpisywać. Zainteresowanych odsyłam do Wikipedii :)
Początek zwiedzania wygląda niezbyt ciekawie, pada deszcz, ale jest za duszno żeby zakładać kurtki przeciwdeszczowe więc co chwilę się rozbieramy i ubieramy. Jak wiecie zabytki nie za bardzo mnie interesują więc poniżej fotki bez zbędnych komentarzy.



na tej chyba wieży umiejscowiony był masz radiostacji podczas ostatniej wojny




Jak można było przypuszczać, za tą rzeźbą ustawiały się całe rzesze Japończyków i pstrykali zdjęcia swoim głowom


A to ścieżka, którą opisywał w swojej relacji z Wietnamu Tomek z Gdyni. Ta z wilkiem ;)

Jak już wspomniałem - pogoda była taka, że naprawdę trudno było zrobić dobre zdjęcie więc wybaczcie...






Uff... Żegnamy My Son ze smutkiem ;) i ruszamy w drogę powrotną. Wspomnę tylko, że 5 osób z naszego autokaru się zgubiło, musieli ich szukać w tym lesie więc mamy opóźnienie. Jakieś 45 minut. Jedziemy czas jakiś po czym przesiadamy się na łódkę, która zawiezie nas do pewnej wioski.
Wioska Làng mộc Kim Bồng. W wiosce tej mieszkają ludzie, którym rząd wietnamski płaci za to, by tam mieszkali i zajmowali się rzeźbiarstwem. Fajna sprawa...
Na łódeczce jakieś jedzonko. W cenie wycieczki



















A Pani - dla odmiany - szyje maseczki


Wizyta w wiosce niespełna godzinkę i wracamy do Hoi An

Na szczęście zdążyliśmy przed zachodem słońca, bo chcieliśmy zrobić zdjęcia miasteczka w świetle dziennym. Udało się.
W Hoi An jest tak fajnie, że kupuje się bilet za 100tys dongów (5 USD), który uprawnia do wejścia do pięciu zabytków. Poza tym są też zabytki, do których nie płaci się za wstęp. Kupujemy bilety, dostajemy mapki i ruszamy. To był sprint nie zwiedzanie, ale chyba to lubię. Niezbyt długo, kilka fotek i dalej :)
A oto co widzieliśmy:


moje ulubione lampiony. Żałuję, że sobie kilku nie przywiozłem. Jak nic trzeba jechać po lampiony...




Kultowy kibelek. Tomek z Gdyni opisywał swoje doświadczenia z tym miejscem. Więc i my zaplanowaliśmy sobie, że musimy odnaleźć to miejsce. Łatwo nie było, ale znaleźliśmy. Tuż przy moście japońskim. Wstęp do kibelka płatny. 2000 dongów :)
Rzeczywiście robi wrażenie. Takie zabytki mogę zwiedzać ;)





Most japoński. Wczoraj widzieliśmy go nocą


Zwiedzamy dalej. Hoi An jest tak klimatyczne że w sumie nieważne co widzimy, ważne, że się podoba. Więc teraz dłuższa seria zdjęć bez opisu...




































Tu się na chwilę zatrzymam.. Jak Znajomi wiedzą, kolekcjonuję maski własnoręcznie przywożone z różnych stron świata. Jak zobaczyłem maski, które prezentuję poniżej - byłem pod wrażeniem. Są to maski robione z korzeni drzew. Nigdzie na świecie takich masek nie widziałem. Oglądałem je. Małe mnie nie kręciły, duże zajmowałyby dużo miejsca w bagażu. Pan pokazywał co z nimi zrobić, żeby się mieściły. Poza tym mogłem kupić największą, najpiękniejszą i przesłać ją sobie pocztą. Ale nie. Nie kupiłem. Dlaczego? Nie wiem. Po prostu nie wiem!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
I o ile po te lampiony czy łyżeczkę niekoniecznie muszę wracać to po tą maskę kiedyś wrócę! Jakem Mirek! Spójrzcie. Czy nie warto???



 A ceny tych masek wahały się pomiędzy 5 a 20 dolarów. Kupiłem sobie takie trzy jak te po lewej poniżej. Ale przecież te nie są tak ciekawe jak te z korzenia!!!

No to jeszcze maski z korzeni. Ta po lewej kosztowała chyba 5 dolców, a ta po prawej powinna być teraz ze mną w Polsce.
ps. czy ma ktoś tanie bilety do Wietnamu na zbyciu? ;)

Ta też mnie kręciła. Nawet chyba bardziej niż ta powyżej...


Po niekupieniu najpiękniejszych na świecie masek był bazarek. Kilka fotek które i tak nie pozwolą mi zapomnieć o tych maskach....












Kolacja. Piwko oczywiście

oraz founde z rekina. Rafał kazał nam to zjeść ;)

Founde oczywiście po wietnamsku. Czyli mięsko po ugotowaniu zawijane w papier ryżowy z zieleniną. I sosik... Koszt 100tys. dongów (5 dolarów). To chyba najdroższa potrawa, jaką jadłem w Wietnamie.

I się nie najadłem, bo musiałem poprawić sajgonkami za 40 tys. dongów

przypływ. Woda wychodzi na ulice

Tyle Hoi An. Chyba najdłuższy post jaki napisałem. Ale to po to żeby podkreślić, jak piękne jest to miasto. No i te maski... Zobaczycie, jeszcze wrócę po nie!!!
W Hoi An poczyniliśmy też pierwsze zakupy prezentowe. Podaję więc kilka przykładowych cen.
  • Kocherki (filterki) do kawy. Utargowaliśmy do 30 tys za sztukę. Wiemy, że można było kupić taniej, np. na miejscowym bazarku na wyspie Phu Quoc, ale o tym mniej więcej za dwa dni.
  • magnesy na lodówkę - od 12 do 30 tys VND za sztukę. Tzn. czasami za dwie sztuki, bo najfajniejszymi magnesami są parki Wietnamców.
  • 3 sztuki masek jakie sobie kupiłem - łącznie za 300tys. (15 dolców). Przepłaciłem
  • spróbowałem tu ichniejszego świeżego piwa - fresh beer - 4tys za szklankę
  • piwko w knajpie dość drogie - 20-30tysiaków (1-1,5 dolara)
  • biała kawa po wietnamsku - 20tys
Generalnie Hoi An jest droższe od pozostałych miejsc w Wietnamie, ale warto zapłacić za klimat tego miasteczka. Byliśmy tam niespełna dwa dni w tym pół dnia w My Son. Jeżeli będziecie się tam wybierali zarezerwujcie sobie więcej czasu na to miasteczko. Dlaczego? 
  • Żeby poczuć klimat należy nieco zwolnić. Wczuć się.
  • Druga sprawa przemawiająca za pozostaniem na dłużej. Do morza jest stąd 3,5km, można część dnia poświęcić na odpoczynek.
  • No i trzecia - najważniejsza sprawa - będziecie mieli więcej czasu na wybranie właściwej maski ;)

OK, czas spać. Spać będziemy bardzo krótko, gdyż zaraz po północy ruszamy na czterodniowy wypoczynek na wyspie Phu Quoc.
Ale o tym już wkrótce :)
Dobranoc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz