14. 27-11-2011, Ho Chi Minh - Phnom Penh

Planowany wyjazd godzina 6:30.
Zbiórka pół godziny przed wyjazdem więc wstać musieliśmy jakoś po piątej... Gorzej niż w robocie... I jeszcze Człowiek płacić za to musi....
Jeszcze zdjęcie z okna hotelowego. W sumie dobrze. Bo jak będziemy w tym hotelu kolejny raz to nasze okna będą wychodziły na tę klatkę schodową...

O 6.30 autobus rusza. Podobnie jak poprzednie przejazdy jedziemy autobusem The Sinh Tourist. Koszt przejazdu na tej trasie to 10USD.
Podróż do granicy trwa jakieś dwie godziny, z czego godzina to wyjazd z Sajgonu. Wiza do Kambodży kosztuje 25USD, załatwia ją pilot. W trakcie jazdy zbiera kaskę i paszporty, sam wypełnia wszystkie wymagane kwity.
Dojeżdżamy do przejścia granicznego. Szkoda, że nasze tak nie wyglądają.


 Przy wjeżdżaniu do Kambodży wszystkie bagaże (łącznie z podręcznym) pozostają w autokarze. Należy wysiąść, kontrola paszportowa, wbicie wizy. Następnie - z czym się pierwszy raz spotkałem - pomiar temperatury ciała w "Quarantaine point". Ciekawe co by było, gdybym miał gorączkę...
W oczekiwaniu na autobus kilku miejscowych bawi się w kantor wymiany walut albo też proponują karty SIM do telefonów. Nie skuście się na wymianę walut! Nie wiem po jakim kursie wymieniają, ale we wszystkich miejscach, w których będziemy w Kambodży można płacić zarówno w ich walucie jak i w dolarach. Nawet w sklepach ceny podane są w dwóch walutach.
Oficjalną walutą Kambodży jest riel (KHR). Przelicznik 1USD=4000KHR.

I jesteśmy w Kambodży. Jadąc z Sajgonu do Phnom Penh jest po drodze przeprawa promowa. Zatrzymujemy się, jest chwila na skorzystanie np. z toalety. Moment i autobus oblega kilkadziesiąt osób, które chcą Ci sprzedaż wszystko: owoce, pieczone ptaki przeróżnej maści, karty telefoniczne, miejscową walutę. Wszystko!

Są dość natrętni, ale sympatyczni. Na szczęście podpływa już prom.

Jeszcze ostatni rzut oka na miejscowych i wjeżdżamy na prom


Ciekawie na tym promie. Bo poza tym, że przeważnie sami miejscowi to jeszcze kwitnie tam handel. Podobnie jak na lądzie - na promie można kupić wszystko.



 Promem płynie się jakieś 15 minut. Później jeszcze ze 2-3 godzinki jazdy i ok. 13.00 dojeżdżamy do Phnom Penh.
Phnom Penh to Stolica Kambodży. Jednak nie spodziewajcie się, że zobaczycie coś na wzór Warszawy. Rafał pisząc nam plan wyjazdu napisał: "przejazd tuk – tukiem do hotelu"
Pomyślałem sobie - pewnie jak był w Kambodży to oszczędzał kasę. Dlatego nie wziął taksówki. Ja nie będę oszczędzał ;) Ale co widzę - stolica, a w zasięgu wzroku ani jednej taksówki. Same tuk - tuki. Całe masy! Nie ma wyboru. Musimy jechać tuk-tukiem. Bierzemy dwa - z najbardziej sympatycznymi i najbardziej namolnymi Kierowcami :) Koszt jednego tuk tuka na dość długiej trasie to 3 dolary za maszynę.
Fajnie się jedzie, wiatr we włosach, komary w zębach, walizki przytrzymywane kolanami żeby nie spadły i aparat w ręku, bo wszystko wygląda inaczej niż w Wietnamie.
Dojeżdżamy do hotelu.
Mieszkamy w Silver River Hotel 3* w cenie 40 dolarów za pokój deluxe. Chociaż chyba coś namieszaliśmy, bo w końcu zapłaciliśmy po 35 dolarów. Ale kto by się tam targował ;) Hotel fajnie położony, bo w bliskiej okolicy Pałacu Królewskiego i Muzeum Narodowego.
W hotelu - jak zwykle - nie siedzimy długo, obowiązkowa kawka i ruszamy na zwiedzanie. Plany bardzo ambitne. Pierwsze swe kroki kierujemy do Pałacu Królewskiego. Po drodze widzimy mnichów. Myśleliśmy że to jakiś wyjątkowy widok więc oczywiście robimy zdjęcia. Później się okaże, że nie musieliśmy się aż tak męczyć robiąc zdjęcia przez wysoki żywopłot. Znacznie wyższy od niektórych z nas, którzy musieli sobie pomagać nawzajem żeby własnoręcznie zrobić im zdjęcie. Mnichów później było jeszcze bardzo dużo... Dziewczyny - delikatnie to opisałem co nie? Jeżeli kiedyś będziecie niemiłe to umieszczę tu zdjęcia jak robiłyście foty tym mnichom. Ot, taki mały szantażyk :P

Jakoś tak to wszystko dziwnie wygląda. Chyba większa bieda, a może inne obyczaje...



 W Kambodży jest tak, że miasta, miejsca odwiedzane przez turystów są zrobione dobrze. Kolorowo, na bogato, z gestem. Zupełnie inaczej jest na wioskach, czy nawet w mniej uczęszczanych zaułkach miast...
Okolice Pałacu Królewskiego


Gdy docieramy do Pałacu, jesteśmy przerażeni. W kolejce stoi penie kilka setek ludzi. Na początku ustawiamy się nie w tej kolejce co trzeba. Bo są dwie kolejki. Ta po lewej dla miejscowych, ta po prawej - zadaszona, dla obcokrajowców. Na szczęście orientujemy się dość szybko. Gorzej by było gdybyśmy stali do samego końca i wtedy by się okazało, że staliśmy nie tam, gdzie trzeba...
OK, zmieniamy kolejkę, idzie dość sprawnie. Po mniej więcej 15. minutach mamy bilety. Koszt biletu to 6,25 dolara (25tys KHR).
Pałac Królewski - czyściutki, zadbany, kolorowy - wybudowany w latach 1869-1919. Czynny w godzinach 8-11 i 14-17. Piszę o tym żebyście przypadkiem nie wybrali się tam koło południa...
Teraz trochę zdjęć z terenu Pałacu.
















Wizyta w pałacu zajmuje nam jakieś 2 godziny. Ale to jeszcze nie koniec. Chcemy jeszcze dzisiaj dotrzeć do Wat Phnom, a nie jest to blisko... Więc prawie biegiem przemieszczamy ulice miasta...


Wreszcie docieramy do Wat Phnom.
Wat Phnom, jak to piszą przewodniki "kościółek na wzgórzu". Wg legendy Kobieta o imieniu Penh w XIV wieku znalazła w rzece w tej okolicy święte buddyjskie przedmioty i ukryła je na niewielkim pagórku. Później wybudowano tu pagodę. Okalający świątynię park był kiedyś "strefą zakazaną" w której urzędowali dealerzy narkotykowi i alfonsi.. Teraz jest tam nudno... ;)

 Wstęp do świątyni - 1 USD







Uwaga - żeby się dostać do tej pagody trzeba pokonać mniej więcej takie schody :) Mniej więcej, bo to akurat są schody, którymi schodziliśmy.

Dość zabytków na dzisiaj! W drodze powrotnej zahaczamy o Central Market - też opisywany w przewodnikach. Warto tam zajrzeć nie tyle dla zakupów co dla samego budynku i największej części targu z zegarkami, wyrobami jubilerskimi i szlachetnymi (tak mi się wydaje) kamieniami...



 Jack fuit - tym razem nie miałem okazji go spróbować...

 suszone ryby i owoce morza




 Później, nad Mekongiem, zasiadamy do zasłużonego posiłku. Obiadek w Kambodży można zjeść za 2-4 dolary


 A. Piwko. Oczywiście aby iść z duchem... podróży, pijemy piwo Angkor. Taki dzbanek, ok. 1,5 litra kosztuje 2 dolary. Piwko 0,33l w puszce - 0,8 dolara.

To u nich nazywa się "kiełbaski". OK, niech im będzie... Koszt 1,6 dolara.

Sajgonki - 10 szt - 2USD.

Później jeszcze idziemy sobie na nocny market. Trochę zakupów, ale nie to jest najważniejsze. Można tam kupić sobie coś do jedzenia albo do picia, zając jakiś wolny dywan leżący na ziemi i czuć się jak w prawdziwej restauracji :) Poza tym na bazarku leci jakaś muzyczka, na scenie w centralnej części placu są jakieś występy. Szkoda, że u nas nie ma takich nocnych marketów...









Tyle nocny market... Wracamy do hotelu, gdzieś nad Mekongiem ludzie sobie ćwiczą...

Jutro trochę pośpimy, bo rezerwując w Polsce bilety z Phnom Penh do Siem Reap zamiast zabukować poranny przejazd, kupiłem bilety dopiero na 13.30. Ale wydaje mi się, że dostępny był tylko ten kurs.
Nic to, rano będzie czas na spokojne śniadanko i na dalsze zwiedzanie stolicy.
Dobranoc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz