18. 29-11-2011, Angkor - Banteay Kdei, wieczór w Siem Reap

Trzeci post w temacie Angkor. Nie spodziewałem się tego. Ale pozostała mi jeszcze jedna świątynia.
Bardzo mało popularna, znacznie mniejsza od wcześniej opisanych ale dzięki temu pozwalająca odetchnąć od zgiełku.
Banteay Kdei.
Nie planowaliśmy tej świątyni. Po prostu przejeżdżaliśmy obok niej w drodze powrotnej z Ta Prohm do Siem Reap i poprosiliśmy Pana Tuk Tuk żeby się zatrzymał. Była dopiero godz. 14.30 więc trochę za wcześnie, by wracać już do hotelu.
Cytując http://www.abckambodza.pl/angkor-wat/swiatynie-angkoru-banteay-kdei.html
"Nazwa Banteay Kdei, czyli „Cytadela Cel” odnosi się do czasów dawnej świetności budowli, kiedy to znajdowały się na jej terenie mieszkania mnichów. Budowla została wzniesiona na ruinach buddyjskiej świątyni przez Jayavarman VII w 1181 roku. W świątyni Banteay Kdei król Jayavarman oddawał cześć swojej matce, ojcu oraz królewskiemu nauczycielowi.
Banteay Kdei przypomina świątynię Ta Prohm, posiada jednak mniej ozdób i jest mniejsza. Z powodu złej techniki budowlanej oraz użytego do budowy kruchego piaskowca, świątynia jest dzisiaj w złym stanie."

Podobne tablice informacyjne stoją przed każdą świątynią. Dzięki temu mogłem dotychczas błyszczeć znajomością miejsc, które odwiedziliśmy :)

Brama wejściowa do świątyni


"Babcia zamiata czy odlatuje?" ;)

Zdjęcia robione w pośpiechu mają to do siebie, że trudno o dobrą jakość. No ale jak ktoś nie ma śmiałości albo dobrego aparatu to tak ma...





z cyklu "portrety"...











Tyle z tej świątyni. Cieszy mnie że byliśmy w takim miejscu, które zapewne omijają grupy zorganizowane...
Na przeciwko wejścia do świątyni, po drugiej stronie drogi znajduje się zbiornik wodny Srah Srang.
 Oferuje on wspaniałe widoki na wschód słońca, o ile ktoś tam dotrze o tak wczesnej porze.
Na środku zbiornika, przy niskim poziomie wody można dojrzeć pozostałości po dawnej świątyni zbudowanej niegdyś na wyspie. Możliwe że na wyspie tej stała kaplica poświęcona Bogowi Miłości, który nazywał się Kama. Jak sobie poczytałem o tym Bogu Kama w Wikipedii to nawet nie chcę sobie wyobrażać, co się w tym budynku i na tym jeziorze dziać musiało... ;)
Mówi się też, że była to po prostu łaźnia królowej. Bóg raczy wiedzieć...


Dostępu do świątyni na wyspie broniły lwy i duchy, które pozostały do dziś.


Obecnie w tym świętym miejscu kąpią się miejscowe dzieciaki nic sobie nie robiąc z historycznego znaczenia tego miejsca :)




Szczerze mówiąc zazdrościliśmy im bardzo, że mogą sobie popływać w tym upale ;)
Na tym zakończyliśmy zwiedzanie Angkor. Była godzina 15.30 więc udaliśmy się naszym tuk tukiem w stronę hotelu. Po drodze mogliśmy się przekonać co robią Panowie Tuk Tuki gdy ich pasażerowie zwiedzają kolejne świątynie :)


W hotelu byliśmy około 16.30, z Panem Tuk Tuk umówiliśmy się jeszcze na jutro na odwiezienie nas do autobusu i czym prędzej zajęliśmy miejsca początkowo na leżaczkach, a następnie w basenach. Należało się nam po tak wyczerpującym dniu.
Prawdę mówiąc Żaneta cały czas dawała nam do zrozumienia, że powinniśmy być jeszcze w Angkor by podziwiać zachód słońca, ale jakoś to do nas nie docierało ;) Ujmę to inaczej - gdybyśmy dali się namówić na ten zachód słońca Żaneta nie miałaby powodu by pojechać tam raz jeszcze. A tak - będzie kiedyś musiała powtórzyć ten wyjazd. To było celowe działanie na jej korzyść ;)
A skoro już "musieliśmy" wyjechać z Angkor przed zachodem słońca - stąd nasze męczarnie w hotelowych basenach ;p
Basen na zdjęciach poniżej odkryliśmy dopiero dzisiejszego popołudnia. Nawet nie tyle odkryliśmy co dowiedzieliśmy się o nim od innych Polaków przebywających w naszym hotelu. Niby teren niewielki a o mały włos byśmy nie zauważyli tego basenu...





A to jeszcze raz basen którego zdjęcia zapodałem wczoraj, a który znajdował się bezpośrednio przy naszych "szeregowcach"....

Około godzinny relaks w basenie pozwolił nam się zregenerować na tyle, że po zachodzie słońca pojechaliśmy znowu do centrum miasta na jedzonko i zakupy. Dopiero teraz wybierając zdjęcia do bloga zdałem sobie sprawę, że praktycznie podczas tego wieczoru nie robiłem zdjęć (prawie - poza rybkami poniżej). Czyżby przesycenie po zrobieniu 291 zdjęć w dniu dzisiejszym? Mówię tylko o tych, które pozostały mi do dzisiaj. Część tych mniej udanych już wykasowałem :)
Na dzisiejszy wieczór planowaliśmy, a raczej ja planowałem sobie masaż. Oczywiście nie wystarczyło czasu, nad czym boleję do dzisiaj.
Dla zainteresowanych podaję kilka przykładowych cen masaży w Siem Reap:
  • Body Massage - 6USD/1h
  • Foot Reflexology - 6USD/1h
  • Oil Massage - 7USD/1h
  • 4 Hand Massage - 12 USD/1h
  • Pakiet SPA dla Niego lub dla Niej trwający 150 minut - 30USD
Grzech nie skorzystać, prawda? Ja niestety ten grzech popełniłem :(
Nie popełnijcie tego błędu co ja...
Nam czasu wystarczyło na innego rodzaju masaż. Nie wiem jak się to nazywa, ale to taki masaż wykonywany przez setki rybek. Może bardziej peeling niż masaż, ale działa cuda :)
Koszt 2USD za 20 minut lub 3 dolary za 30 minut ale za to z piwem gratis :)

  




Następnego dnia nasze gołe nogi wyglądały tak,jakbyśmy mieli założone białe skarpetki, bo rybki całą opaleniznę zeżarły. Ale z drugiej strony moje nogi były ostatnio takie delikatne chyba za czasów niemowlęcych...

Na klasyczny masaż czasu nie wystarczyło, ale wystarczyło na zakupy...
Przykładowe "pamiątki" i ceny:
  • magnesy na lodówkę - 0,5 do 1 dolara

  • drewniana maska 20cm - 5 USD

  • bardzo dobre przyprawy i herbatki - po 1 USD. Przy zakupie większej ilości zeszli z ceny i płaciliśmy chyba 4 USD za 5 szt czy tak jakoś. W tym miejscu przypominam o amoku...

  • lampki na choinkę - 4-5 dolarów za komplet.

w opakowaniu wyglądają może niepozornie ale za to bardzo ładnie prezentują się na choince

I tak oto spędziliśmy ostatni dzień w Siem Reap. Zdecydowanie za mało czasu przeznaczyliśmy na to miasto. Bo i z masażem nie daliśmy rady, i praktycznie nic w samym mieście nie zwiedziliśmy. Nie mówiąc już o okolicznych wioskach z domami na palach. Nic to - następnym razem zabawię tam dłużej ;)
Do hotelu wróciliśmy oczywiście tuk tukiem za 1 dolara, bo już nikomu nie chciało się łazić.
Posiedzieliśmy sobie jeszcze na tarasie z herbatką czy piwem i to by było na tyle...
Dobranoc, jutro wracamy do Wietnamu.

3 komentarze:

  1. rozumiem, że cenę magnesów podałeś "niechcący", a nie po to, bym pocztą wysyłała $ ;P jestem ciekawa tego amoku ....pzdr

    OdpowiedzUsuń
  2. ja Wam kupiłem magnesy w Wietnamie, tam były znacznie droższe :P
    Magnesy z Kambodży kupowały Dziewczyny. Powiem w tajemnicy, że też tanio nie płaciły :P
    Podać numer konta? ;)
    A na amok już raczej nie zdążysz, chyba że w międzyczasie ktoś przywiezie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fish piling, wrażenia; początkowo łaskocze, po chwili się człowiek przyzwyczaja, a na koniec?.......czemu juz koniec?????

    OdpowiedzUsuń