13. 26-11-2011, Phu Quoc - Ho Chi Minh (Sai Gon)

Sobota. Dziś o 15.20 lecimy do Sajgonu.
Pobudka nieco wcześniej niż ostatnimi dniami.
Ostatnie wypasione śniadanko zakończone "toną" wypasionych owoców.
I oczywiście ostatnie plażowanie. Jako że dziś wszystko było wcześniej niż zwykle to po pierwsze na plaży możemy przebierać w leżakach, a po drugie możemy obserwować coś nowego.
A to Pan sprząta syfy z wody...


A to mój ulubiony, niezajęty hamaczek...


cienie


Z jednej strony szkoda trochę, że wyjeżdżamy z drugiej wiemy, że przed nami jeszcze cała masa atrakcji na stałym lądzie. Tzw. mieszane uczucia. Jak wtedy, gdy teściowa spada w przepaść Twoim nowym mercedesem..


Choinka z butelek PET, którą ustawiali na plaży. Szkoda, że nie było już nam dane zobaczyć jak się świeci nocą...








Do 12.00 musimy opuścić pokoje więc plażujemy do mniej więcej 11.00. po czym idziemy się pakować, przebierać, prysznicować.
Od 12 do 14-tej koczujemy w recepcji więc jest czas na ostatnie zdjęcia hotelu i okolicy oraz na pożegnanie ze stołówkowym Mikołajem ;)




O 14.00 hotelowy busik zawozi nas na lotnisko. Odprawa i lecimy. Takim samym "kukuruźnikiem" jak kilka dni temu. Dziwne wrażenie gdy silniki samolotu masz nad swoją głową...


Po około godzinie lądujemy w Sajgonie. Przylatujemy tu tylko na jedną noc (póki co), ale plany na wieczór ambitne.
Taksóweczka i jedziemy do hotelu. Hotel na dziś to Vien Dong Hotel 3* w cenie 60 dolarów za pokój. Hotel dobrze położony. Można było nieco taniej w tym samym hotelu (56 dolarów), ale wzięliśmy pokoje deluxe. Nie wiem czym się różnią od standardowych ale.... na biednych nie trafiło ;p

W hotelu można dostać pokój z widokiem na ulice ale bradziej prawdopodobne, że się dostanie z widokiem na wewnętrzną klatkę schodową. Dziwnie tak jakoś...

W hotelu zostawiamy tylko bagaże i umówieni jesteśmy z Łukaszem, kuzynem Agaty, który mieszka od jakiegoś czasu w Sajgonie. Fajnie mieć Przewodnika, który kuma o co w tym mieście chodzi ;)
Najpierw znajdujemy biuro podróży spod którego jutro rano będziemy wyjeżdżali do Kambodży, a później jedziemy na jedzonko.
Niestety nie pamiętam gdzie byliśmy na tym jedzeniu, ale miejsce było super. Z tego co mówił Łukasz kiedyś było tam coś na wzór bazarku - cała masa stanowisk/kuchni polowych, w których można było coś zjeść. Później ktoś się za to wziął, zbudował wielką halę w której Ci wszyscy kucharze pracują nadal i każdy prowadzi swoją kuchnię. Ale w warunkach już bardziej cywilizowanych. Pod dachem. Fajnie tam było. Poniższe zdjęcia zrobione przez Agatę, która wyręczyła mnie w tym trudnym zadaniu. Bo przecież ktoś musiał towarzyszyć Łukaszowi w piciu piwa ;)
Dopisane 04.01.2011 - Agata wzięła sprawy w swoje ręce i już wiem, jak się nazywała ta restauracja :)
Była to restauracja Quan An Ngon
138 Nam Ky Khoi Nghia, Ho Chi Minh City, Vietnam
- miejsce naprawdę warte odwiedzenia









Po jedzonku z naszym Przewodnikiem udajemy się piechotką na nocne zwiedzanie Sajgonu. Te same miejsca za kilka dni obejrzymy za dnia.
Od Łukasza usłyszeliśmy dużo ciekawych informacji i porad. Chociażby to, że jeśli ktoś chce zobaczyć Sajgon w obecnej formie musi się streszczać, bo władze miasta zdecydowały o wyburzeniu większości dotychczasowej zabudowy. Plany są takie, żeby Sajgon stał się miastem podobnym do Singapuru. I już to się zaczyna dziać, bo pierwsze budynki są wyburzane i na ich miejsce powstają drapacze chmur.
Albo to jak się poruszać po wietnamskich ulicach żeby przeżyć :) Jak się okazuje - zasada jest jedna. Dwie.
Pierwsza - większy ma zawsze rację, więc się nie pchaj pod autobus
Druga - pierwszeństwo ma ten, który Cię nie widzi.
Wierzcie mi albo nie, ale po usłyszeniu tych dwóch prostych zasad naprawdę zaczęliśmy się poruszać po ulicach znacznie pewniej niż dotychczas.
Ale zapomniałem o zwiedzaniu. W Sajgonie nie ma zbyt wiele atrakcji do zwiedzania, w związku z czym prawie wszystkie widzeliśmy.
Budynek poczty głównej

Ratusz miejski

Budynek opery

Katedra Notre Dame z cudowną figurą Matki Boskiej

To jeszcze nie był koniec wrażeń na dziś. Później pojechaliśmy do jakiegoś klubu. W życiu sam bym nie wlazł w taką niepewną uliczkę w poszukiwaniu klubu. A tu się okazało, że to super miejsce w której non stop odbywają się koncerty rockowe. Pięknie było...



Ech... Wieczór pełen wrażeń. Gdyby nie jutrzejszy wyjazd do Kambodży pewnie pobylibyśmy tam dłużej... A tak - powrót do hotelu by choć trochę pospać przed trudami dni następnych...
Dobranoc


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz